Tragedia Chełmszczyzny w 1938 r
Ks. Bogdan Pańczak
Metropolia Szeptycki wobec tragedii Chełmszczyzny w 1938 r.
Pod wieloma względami aktualne stosunki między Prawosławiem a Kościołem łacińskim są ideałem, do którego daleko jeszcze w relacjach między Kościołami prawosławnymi a Katolickimi Kościołami Wschodnimi, określanymi także jako greckokatolickie czy unickie. Każda ze stron wskazuje na różne przyczyny takiego stanu rzeczy. Dla prawosławnych kamieniem obrazy jest samo istnienie Kościołów unickich, które traktują jako odszczepieńców od macierzystaej wspólnoty. Zwięźle oddają to podejście słowa Patriarchy Bartłomieja I z przemówienia wygłoszonego podczas spotkania z papieżem Janem Pawłem II w Watykanie 27 czerwca 1995 roku, w którym mówił on o „prowizorycznej dopuszczalności niewłaściwego porządku uniatyzmu, tolerowanego tylko na zasadzie ekonomii eklezjalnej”. Strona greckokatolicka największą przeszkodę w szukaniu porozumienia z Prawosławiem upatruje w braku jednoznacznego rozliczenia się Kościołów prawosławnych za współudział, a przynajmniej za skwapliwe wykorzystanie sytuacji powstałej po zlikwidowaniu struktur Kościołów greckokatolickich w państwach komunistycznych poprzerz przechwycenie dóbr materialnych i pozbawionych swojej hierarchii wiernych. Pomimo pojawiających się tu i ówdzie prób podjęcia dialogu wydaje się, że realne zbliżenie między grekokatolikami i prawosławnymi nie będzie możliwe bez odważnych i zdecydowanych inicjatyw, do których muszą być najpierw przygotowani wierni obu stron.
Historia stosunków greckokatolicko-prawosławnych zna sytuacje, w których wierność sprawiedliwości i miłość do bliźniego nie pozwalała milczeć, i dyktowała sumieniu wzniesienie się ponad podziałami i wyraźne sprzeciwienie się, także kosztem negatywnej reakcji ze strony współwyznawców, krzywdzie wyrządzonej drugiej wspólnocie. Minęła właśnie sześćdziesiąta rocznica akcji niszczenia świątyń należących do Kościoła prawosławnego na Chełmszczyźnie. Polska historiografia kościelna jednoznacznie ocenia dziś te tragiczne wydarzenia. Ks. prof. Bolesław Kumor mówi o „brutalnym burzeniu cerkwi prawosławnych przez władze państwowe”. Po pierwszej fali likwidacji cerkwi w 1918 r., gdy burzono cerkwie w wielkich miastach (Warszawa, Kalisz, Płock, Włocławek), „zbudowane przez władze zaborcze dla propagandy Prawosławia”, ale i te na Chełmszczyźnie, gdzie wschodnie świątynie stały od niepamiętnych czasów, w 1938 r. przyszedł drugi etap rujnowania materialnych śladów Kościoła wschodniego, w którym zniszczono „112 cerkwi i kaplic, nie bacząc na ich wielkie wartości artystyczne”. Takie działania wywołały oczywiście naturalną reakcję. Pisze ks. Kumor: „i tym razem podniosły się słuszne protesty posłów ukraińskich z drem Stepanem Baranem i metropolitą Szeptyckim na czele”.
Zwierzchnik Kościoła greckokatolickiego metropolita Andrej Szeptycki od samego początku akcji niszczenia cerkwi zajął jasne i zdecydowane stanowisko. Na tyle jasne i zdecydowane, że władze państwowe skonfiskowały List pasterski skierowany do hierarchii i duchowieństwa metropolii halickiej noszący datę 2 sierpnia 1938 roku. Ten list, obok roboczego wariantu nieopublikowanego apelu do wiernych zatytuowanego Prześladowania na Chełmszczyźnie ukazuje wielką wrażliwość Sługi Bożego Andreja Szeptyckiego na ludzką krzywdę oraz niezwykłe w tamtych czasach, ekumeniczne według dzisiejszych pojęć, traktowanie Kościoła prawosławnego.
Całą akcję niszczenia cerkwi metropolita Szeptycki uważał za działalność antypaństwową i wymierzoną przeciw spuściźnie politycznej po Marszałku Piłsudskim. Pyta on retorycznie w Liście: „Któż śmiał, wbrew interesom państwa, depcząc tradycje Marszałka Józefa Piłsudskiego, popełnić tak niecny czyn?” Inspiratorem i tym, kto miał czerpać z akcji największe pożytki była, według Szeptyckiego, masoneria. Urzeczywistnienie planu niszczenia cerkwi określa Metropolita jako jej tryumf i moralny cios wymierzony samej idei zjednoczenia Kościołów, a także autorytetowi Kościoła katolickiego i Stolicy Apostolskiej. Wielką troską Szeptyckiego była obrona tego autorytetu. Czytamy w Liście: „musimy zaprotestować przeciwko usiłowaniom rzucenia choćby cienia podejrzenia, że walkę z Kościołem prawosławnym aprobuje Stolica Apostolska”. Niepowetowaną szkodą wyrządzoną przez akcję było według Szeptyckiego skompromitowanie idei zjednoczenia Kościołów, gdyż zrzucenie przez inicjatorów burzenia cerkwi odpowiedzialności na Stolicę Apostolską za to co się stało „niszczy w duszach naszych prawosławnych braci samą myśl o zjednoszeniu i sprawia, że Kościół katolicki jawi się jako wrogi i niebezpieczny.”
Określenie prawosławnych jako braci nie jest tu – jak dowodzi całe życie Szeptyckiego – retoryczną formułą. Mieszkańcy Chełmszczyzny byli dla niego oczywiście braćmi w znaczeniu narodowościowym, ale tu źródłem wspólnoty była przynależność do Chrystusa. W liście do prawosławnego metropolity Dionizego, który dziękował Szeptyckiemu za obronę prawosławnych, Sługa Boży Andrej pisze: „mimo wszystkiego co nas dzieli muszę uważać Waszą Przewielebność za prawdziwego brata w Chrystusie i brać blisko do serca to, co Was w jakikolwiek sposób boli. Łączy nas Chrystus Zbawiciel, któremu obaj służymy; łączy nas miłość do wiernych Chrystusowego stada, dla dobra których każdy z nas pracuje na swoim polu”. O współcierpieniu z prawosławnymi najlepiej świadczy wydane przez Szeptyckiego polecenie włączenia do Liturgii Mszy św. ektenii (litanii) śpiewanej w czasie powszechnego nieszczęścia oraz zarządzenie postu i innych praktyk religijnych po to, by „przebłagać Pana Boga i wyprosić z nieba ulgę w cierpieniu dla naszych braci.”
Metropolita Szeptycki w wielu kwestiach dotyczących relacji między prawosławnymi i katolikami o wiele dziesięcioleci wyprzedził późniejsze tendencje. Dramatyczne wydarzenia z 1938 r. były smutną okazją do ukazania jego prekursorskiego stanowiska. W Apelu znajdujemy następujące słowa: „pragnąc dobra naszych braci prawosławnych, powtarzam im to samo, co pisali do nich ich duszpasterze oraz wyrażam pragnienie, aby nie porzucali oni swej wiary i swego obrządku”. Dalsze słowa niczym nie odbiegają od przyjętej dzisiaj przez Kościół katolicki zasady traktowania akatolików szukających jedności z następcą św. Piotra: „Oczywistym jest, że nikomu nie można zabronić przyjęcia wiary katolickiej wtedy, gdy w sumieniu jest przekonany, że to jego obowiązek. Kiedy natomiast nie ma takiego przekonania nikt nie powinien zmieniać swej wiary, powinien trwać przy swych duszpasterzach i przy wierze swych ojców w ścisłym znaczeniu tego słowa, czyli przy wierze swych rodziców i dziadków, i przy obrządku w jakim został ochrzczony”. Sześćdziesiąt lat temu takie poglądy nie były normą. Źródła takiego podejścia Szeptyckiego należy chyba upatrywać w uznawaniu przez niego siły zbawczej życia sakramentalnego Kościoła prawosławnego. O tym świadczą niezbicie słowa z Apelu, w których wyraża on ból i oburzenie z tego powodu, że „wierzący chrześcijanie nie mają gdzie zbierać się na modlitwę, pozbawieni są możliwości uczestniczenia we Mszy św. i składania przez ręce kapłana ofiary Przenajświętszej Eucharystii”.
Stanowisko zajęte przez Metropolitę Szeptyckiego wobec akcji niszczenia cerkwi na Chełmszczyźnie godne jest przypomnienia nie tylko gwoli historycznej ścisłości. Jeszcze bardziej potrzebne jest grekokatolikom i prawosławnym, którym często wydaje się, że nieodwołalnie skazani są na podział i izolację. Powinno także służyć wszystkim jako przykład szanowania godności i wrażliwości chrześciajan innych wyznań. Taką postawę zdobywa się tylko drogą skruchy, która jest odpowiedzią wierzącego na rosnące, pod wpływem zaangażowania ekumenicznego, uświadomienie sobie działania Ducha św. w innych współnotach chrześcijańskich. Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint pisze, że w efekcie dostrzeżenia dzieł Bożych wśród innych chrześcijan „rozszerzył się też zakres spraw, które domagają się pokuty: świadomość istnienia pewnych podziałów, które ranią braterską miłość, przejawów nieumiejętności przebaczenia, pychy i antyewangelicznego, nieprzejednanego potępienia innych, pogardy płynącej z chorobliwej pewności siebie.” (15)
Metropolita Szeptycki wierzył, że nawet najtragiczniejsze wydarzenia w historii, dzięki Opatrzności Bożej, znajdą pozytywne rozwiązanie. Swój List zakończył słowami: „Los narodów spoczywa w rękach Boga. To Bóg z cierpień biednego ludu wyprowadzi prawdziwe i trwałe dobro dla niego, chwałę i zwycięstwo dla Świętego Kościoła Powszechnego”. Czy historia będzie dla nas nauczycielką ?
Najnowsze komentarze