Zaznacz stronę

Z Szymonem Modrzejewskim rozmawia Ireneusz Kondrów [2011-2012]

Kiedy narodziła się u pana fascynacja ochroną sztuki sakralnej cmentarzy?

Od dziecka lubiłem cmentarze, światła, zabawy stearyną czy woskiem, i tę specyficzną atmosferę podszytą strachem. Dziś boję się cmentarzy inaczej, a najbardziej boję się ludzi.

Fascynacja ochroną sztuki sepulkralnej pojawiła się w niemal równy rok po wydarzeniu błahym z pozoru, a w rezultacie ważącym na moim życiu. Dosłownie nadepnąłem na zniszczony nagrobek w Berehach Górnych, na Bojkowszczyźnie, w Bieszczadach, nagrobek który do dziś mnie fascynuje i jest – w odróżnieniu od wielu innych – absolutnie niepowtarzalny, jedyny. To nagrobek Hrycia Buchwaka zmarłego w 1939 roku, z którego rodziną nawiązałem kontakt dwa tygodnie temu, po 25 latach od tego zdarzenia. Hryć przygotował sobie ten nagrobek w 1926 roku sam, sam go wykuł. Bez wątpienia nie był zawodowym czy cechowym kamieniarzem. Najpewniej obrabiał kamień dla potrzeb budowlanych, może robił żarna i osełki. Ta samorodność nadała wyjątkowość jego nagrobkowi, a także nagrobkom członków jego rodziny, które – prawdopodobnie – także on wykonał. Należąc do pokolenia, które musiało uczyć się rosyjskiego, znałem alfabet i dzięki tej znajomości potrafiłem przeczytać, co na tym kamieniu jest napisane. Paradoksalnie nie lubiany język naznaczył przyszłość. Stan tego nagrobka i całego cmentarza budził jakieś uczucia i sprzeciw, a tym samym ochotę odkrywania pustki, która kilkadziesiąt lat wcześniej tętniła życiem. Tak to widzę dziś patrząc na swoje działania. Wtedy, w 1986 roku, to była nieuświadomiona potrzeba. Może zwykłego szacunku, a może robienia czegoś innego niż wszyscy? Jest w tym kolejny paradoks. Jak wielu szukałem ciszy… ta cisza powstała chyba dlatego, że jedni coś tworzą, a inni niszczą. Okazało się, że ta cisza czy pustka jest pozorna, że coś w niej tętni, tętnią też kamienie. To uczucie stało się jasne, kiedy spotkałem Stanisława Krycińskiego, krajoznawcę z zamiłowania, który dziś jest zawodowcem o niepospolitej wiedzy. To on zorganizował pierwszy obóz remontowy „Nadsania” na cmentarzach greckokatolickich w Bystrem i Michniowcu w Bieszczadach, w 1987 roku. To pierwsze zetknięcie z możliwością naprawiania kamieni było fascynujące, dalej ta możliwość jest fascynująca, mimo że to, co robimy, nie jest wiecznotrwałe. Od 1988 roku stałem się współorganizatorem obozów. Zostałem też członkiem Zarządu Społecznej Komisji Opieki Nad Zabytkami Sztuki Cerkiewnej przy TONZ. Kolejnych kilkanaście lat przepracowałem głównie jako pomocnik z zespole konserwatorskim dr Janusza Smazy i mgr Katarzyny Bromirskiej. To – poza społeczną pracą na cmentarzach – dało wiele umiejętności do dziś przydatnych i rozwijanych. Może i mógłbym zostać konserwatorem, ale jakoś nie nauczyłem się studiować, a poza tym zawsze słabo rysowałem.

Co ma pan na myśli mówiąc: osią świata są cmentarze?

Cóż, dla mnie na pewno cmentarze są axis mundi, spinają przeszłość z przyszłością. Mało tego, są także imago mundi. Cmentarze wiele mówią, trzeba tylko nauczyć się słuchać czy czytać.

Działa pan formalnie i nieformalnie już 25 lat na rzecz ochrony sztuki
sakralnej. Czy może pan określić liczbę uratowanych nagrobków w tym czasie?

Przyszedł taki czas, że zacząłem liczyć to, co robimy. Nie do końca wiem po co, ale zacząłem. W sumie przez te niespełna 25 lat – bo 25 rok działalności ledwie się zaczął – wyremontowaliśmy ponad 1450 nagrobków i krzyży przydrożnych głównie na cmentarzach greckokatolickich, ale także żydowskich, niemieckich, polskich, to wszystko w Polsce, ale i na Ukrainie. Remontowaliśmy też kaplicę na cudownym źródłem w Balnicy. Teraz odbudowywujemy kaplicę w Rajskiem wraz z tamtejszym stowarzyszeniem „Rajska Dolina”. Uratowaliśmy też sporo dokumentów i paramentów z cerkwi w Wisłoku Wielkim Dolnym i Radoszycach. Organizujemy wystawy poświęcone ochronie sztuki sepulkralnej, zaczęliśmy też działalność wydawniczą broszurą o Szargorodzie (Szarogrodzie). Co równie ważne wielu „zaraziliśmy” naszą ideą, a to Towarzystwo dla Natury i Człowieka z Lublina, które od wielu już lat ratuje cmentarze Polesia czy Stowarzyszenie Dziedzictwo Mniejszości Karpackich z Zagórza, które ratuje cmentarze Gór Słonnych. Wielu innym stowarzyszeniom pomagaliśmy przeprowadzić prace remontowe, w tym także Caritasowi UGKC na cmentarzu wielowyznaniowym w Drohobyczu. Mógłbym tu jeszcze mnożyć nasze współdziałanie z wieloma prywatnymi inicjatywami.

Zabiegamy też na miarę swoich możliwości, aby remonty nagrobków podejmowane samorzutnie przez mieszkańców czy inne stowarzyszenia odbywały się w zgodzie z zasadami sztuki remontowej, której hasłem przewodnim, podobnie jak w konserwacji jest: NIE SZKODZIĆ! To poważny problem. Nie jesteśmy w niestety stanie monitorować cmentarzy i tego co się na nich dzieje, a co i rusz natykamy się na pseudoremonty, które nagrobkom bardziej szkodzą niż przedłużają ich żywot. To dziwne: kiedy psuje nam się pralka czy samochód oddajemy ją do naprawy fachowcowi, kiedy psuje się kamień kupujemy worek cementu i hajda! Zamiast poszukać kogoś kto się na tym zna. W tym kraju kształci się konserwatorów rzeźby kamiennej, jest ich wielu, są cenieni na świecie. Jest też taki Magurycz, kiedy nie ma mowy o sfinansowaniu prac czysto konserwatorskich, ale i inne stowarzyszenia, które mają już doświadczenie. Przyznaję także, że Magurycz nie jest w stanie zaangażować się wszędzie, jest zbyt mało po prostu, a także mamy swój własny plan.

Nam też zdarzają się błędy, ale… szczególnym przykładem jest cmentarz greckokatolicki w Żukowie (obecnie Kowalówka), na którym – z inicjatywy potomków byłych mieszkańców, którzy wykazali się przytomnością umysłu – rozpoczęliśmy prace w maju 2008 roku. Wykonaliśmy remont z użyciem wybranych technik konserwatorskich 33 najstarszych krzyży. Losy potoczyły się tak, że dalsze prace podjęła młodzież z Płastu i… nie dość, że oszpecili wapnem wcześniej impregnowane krzyże, oszpecili bo owo wapno nie przyjęło się, a spłynęło pozostawiając fatalne zacieki, to jeszcze wykonali „naprawy” kilkudziesięciu innych nagrobków, które powalają szpetotą i brakiem fachowości… krzyż z krzywo przyklejonym ramieniem i wypaprany szarym cementem wygląda zaiste szpetnie… Teraz usunięcie tych wad będzie bardzo czasochłonne i kosztowne, o ile ktoś w ogóle podejmie się takiego trudu.

Na podobne „kwiatki” natykam się na wielu innych cmentarzach, często nie mogąc ustalić „sprawców”, bo też często czas na to nie pozwala. Problem z Żukowem polega jednak na tym, że interweniowałem w tej sprawie… bez skutku… szkoda wysiłku tej młodzieży.
Od ponad dwóch lat przygotowuję rodzaj poradnika, ale wciąż nie mogę go skończyć. Mamy pieniądze na druk, ale na skład już nie. Może jesienią w końcu uda się sfinalizować to ważne przedsięwzięcie, choć poradnik wszystkiego nie załatwi

Założone przez pana stowarzyszenie MAGURYCZ działa na terenie
południowo-wschodniej Polski i Karpat. Czy to jedyna przyczyna roztoczenia
szczególnej opieki nad cmentarzami greckokatolickimi, których opuszczonych
(zniszczonych) na tym terenie jest najwięcej?

Początki naszej działalności, czyli Nadsania, wynikały z fascynacji Bieszczadami i jednocześnie dostrzeżenia faktu, że tamtejsze cmentarze, głównie greckokatolickie (ale też żydowskie i ewangelickie), zostały pozbawione naturalnych opiekunów. Tam też staraliśmy się w miarę konsekwentnie geograficznie remontować kolejne cmentarze. Postępowaliśmy głównie wzdłuż wododziału Karpat. Nadal istotą idei Magurycza (od 1997 roku) jest roztaczanie opieki nad cmentarzami pozbawionymi opiekunów, bo – jakkolwiek cmentarzy potrzebujących opieki jest więcej – prawdopodobieństwo, że ktoś się nimi zajmie jest nieporównanie mniejsze.
Nadal też nie opuszczamy terenów dawnej eparchii przemyskiej, bo trzeba być konsekwentnym, co nie zmienia faktu, że po latach gotów jestem stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że jeśli chodzi o stopień dewastacji, w najgorszym stanie są cmentarze niemieckie i żydowskie w Polsce. Niemniej „naszym” terenem nadal jest głównie dawna Łemkowszczyzna, Bojkowszczyzna i Roztocze (tu muszę użyć kategorii geograficznej, a nie etnicznej), a także Ukraina, który to kraj jest organicznie z Polską powiązany.

W ciągu ostatnich lat zakres geograficzny naszych starań znacznie się poszerzył, od Roztocza po Mazury. Jak Polska, a także Ukraina (i pewnie wiele innych krajów) długa i szeroka, cmentarzy potrzebujących pomocy jest wiele, a ściśle nieprzebrana ilość, ale skserować czy sklonować Magurycza się nie da. Magurycz to bardzo niewielka grupa ludzi. Sami zdobywamy pieniądze na to co chcemy zrobić, sami też to robimy, a do tego społecznie.

Stowarzyszenie MAGURYCZ skupia wokół cmentarzy ludzi różnych konfesji i
narodowości. Czy w takiej sytuacji można mówić o pewnego rodzaju ekumenizmie? Czy w
czasie obozów mają miejsce dyskusje na tematy teologiczne? Jeśli tak, to jakie
dziedziny teologii najbardziej łączą a jakie dzielą uczestników obozów?

Nie nazwał bym tego ekumenizmem a zwykłym współdziałaniem, współistnieniem, które dla normalnych ludzi jest codziennością. Owszem, bywa, że rozważamy różnice. Nie zauważyłem, żeby kwestie teologiczne kogoś łączyły czy dzieliły. Ci ludzie – nie porzucając tożsamości – skupiają się na zgodnym działaniu, a kwestię różnic traktują raczej jako zwykłą różnorodność, a nie powód do podziałów. Tak jak ich odbieram. Odkrywanie tej różnorodności nikogo nie musi dzielić, a raczej łączy. Wedle mnie to dobrze, że potrafią być ponad i szanować się nawzajem.

W jednym z wywiadów mówił pan, że przez 20 lat MAGURYCZ nie był zauważany
na forum tzn. że nie otrzymywał żadnych nagród (wyróżnień). Od pewnego czasu
stowarzyszenie otrzymało kilka nagród, a w 2011 roku otrzymał Pan prestiżową nagrodę
„Unii Europejskiej Europa Nostra”. Czy MAGURYCZ otrzymał jakieś formalne wyróżnię
(podziękowanie) od przedstawicieli Kościoła greckokatolickiego?

Zacznę tak: na razie jestem tylko laureatem Europa Nostra, czy otrzymam grand prix (?) okaże się 10 VI w Amsterdamie (trzymajcie kciuki proszę, bo mój dom się sypie, a ja ciągle nie znajduję ani czasu ani pieniędzy na jego remont).

Rzecz nieporównanie ważniejsza: to co robimy nie potrzebuje nagród, nagrodą jest satysfakcja i kolejne wyremontowane nagrobki, co nie zmienia faktu, że jednak miło, że ktoś to docenia i nie są tylko odbiorcy tego co robimy, czyli ludzie odwiedzający „nasze” cmentarze, ale i instytucje. Wsparcie tych ostatnich zwłaszcza wtedy kiedy stoją za tym pieniądze, bo potrzebujemy pieniędzy na: sprzęt, profesjonalne materiały i narzędzia, dokumentację, jedzenie, bilety…

Do 2004 roku nie dbaliśmy o jakieś medialne działania. Kiedy „otworzyliśmy się” na nie za sprawą reportażu Katarzyny Nowak p.t.: „Kamień” i kolejnych materiałów medialnych ten i ów dowiedział się o nas… na szczęście czasami wynikają z tego dobre rzeczy.

Co do uznania ze strony Kościoła greckokatolickiego: w prywatnej korespondencji Jego Ekscelencja Abp Jan Martyniak nie raz wyraził uznanie dla działań Magurycza.

Jakie stanowisko wobec działalności przyjmują liderzy poszczególnych
religii?

Do 1997 roku, czyli przez pierwszych 10 lat, nie mieliśmy w zasadzie kontaktu z przedstawicielami poszczególnych religii. Nie było takiej potrzeby. Działaliśmy w miejscowościach nieistniejących, a do istnienia tam cmentarzy jakoś nikt się nie przyznawał. O ile dobrze pamiętam zawiadamialiśmy kurię greckokatolicką o naszych pracach, ale ponieważ pozostało to bez odzewu nie podejmowałem dalszych starań.
To w ogóle jest trudne pytanie, bo zbyt często musimy właśnie owym liderom tłumaczyć co to jest nagrobek, czemu służy, dlaczego nie należy go przestawiać i w ogóle dlaczego warto i należy dbać o cmentarze.
Zasadniczo na ogół nie mamy problemów. Zdarza się, że udzielana jest nam konkretna pomoc, przy czym sytuacje takie należą do rzadkości, a myślę, że mogłoby być inaczej i dotyczy to księży w ogóle. Współpracowaliśmy swego czasu z ks. Stefanem Batruchem remontując greckokatolicki cmentarz w Korczminie i – mam nadzieję – obie strony są usatysfakcjonowane wynikami, podobnie było z nieocenionym proboszczem parafii rzymskokatolickiej w Krempnej, ks. Piotrem Kuźniarem, który pomagał nam kiedy remontowaliśmy cmentarze greckokatolickie w Kotani czy Grabiu, a także proboszczem parafii prawosławnej w Morochowie, ks. Janem Felenczakiem.

Zupełnie osobne zagadnienie stanowią kontakty ze środowiskami żydowskimi w sprawie cmentarzy, a to ze względu na wymogi stawiane przez judaizm, komisję rabiniczną do spraw cmentarzy, ale i tu dajemy sobie radę.

Dużo czasu spędza pan na cmentarzu, na pewno jest to też czas wielu
przemyśleń. Jakie najczęściej stawia pan sobie pytania? Czy pojawia się temat
apokatastazy?

Próbowałem kiedyś studiować patrologię, w której szczególnie pociągała mnie grecka i koptyjska jej część. O apokatastazie nie umiem myśleć dosłownie. Czytałem i Grzegorza z Nyssy i Eriugenę i Hryniewicza… Można by pomyśleć, że skoro wszystko ma zostać odnowione, każde istnienie, to po co cmentarze? Spędzając średnio pół roku w roku na cmentarzach różnych myślę o tej przestrzeni jako otwartej pionowo, przestrzeni w której inaczej niż na co dzień komunikujemy się z przeszłością, a także łączymy przeszłość z przyszłością. Wierzę, zdaje się, że ci wszyscy pochowani jednak żyją. Niektórzy uważają, że to co robimy pozbawione jest sensu, że należy zajmować się żywymi nie zmarłymi, ale… To co robimy ma – wedle mnie – sens społeczny, o ile społeczeństwo ma być organizmem złożonym z ludzi potrafiących współistnieć. Tu idzie też o współistnienie religii, kultur. Wiele mamy, także współcześnie, dowodów, że owo współistnienie potrafi przerodzić się w wojnę, często wojnę domową. Mamy szanse wpływać na to w jakim społeczeństwie żyjemy, co nie zmienia faktu, że myślę o tym jak naprawić jak najwięcej nagrobków…

Czy może pan rozwinąć myśl: cmentarz drogą do szczęścia?

Moja odpowiedź zabrzmi specyficznie: wszystko co dobre spotkało mnie w życiu spotkało na cmentarzu, nie gdzie indziej. Na cmentarzu urodziły się miłości, na cmentarzach poznałem mnóstwo fantastycznych, pracowitych, otwartych i dobrych ludzi, na cmentarzach okazało się, że zwykli ludzie potrafią zrobić bardzo wiele, tak wiele, że wielu wątpi w społeczny charakter naszych działań. Z tych cmentarnych peregrynacji, których osią jest ratowanie znaków wynika też mnóstwo innych kontekstów, a zwłaszcza losy ludzi na których życiu Magurycz, czy wcześniej Nadsanie odcisnął piętno, czasami ich ukształtował, czasami popchnął do ważnych życiowych decyzji, ale o to trzeba by ich było zapytać.

Zapraszam do pracy z nami, serdecznie zapraszam. Cmentarze nie są przestrzenią ponurą, a właśnie wyrazem nadziei…

Szymon Modrzejewski – rocznik 69 – jeszcze przed ukończeniem LO w Warszawie, zafascynowany Bieszczadami i kulturą Bojków, a później także Łemków, w roku 1986 zaczął na własną rękę zajmować się zdewastowanym cmentarzem greckokatolickim w Berehach Górnych (Bieszczady). Rok później wziął udział w pierwszym obozie konserwatorskim „Nadsanie”. Od roku 1988 do 1996 współorganizował i współprowadził wspomniane obozy. Od roku 1996 organizuje prace remontowe z użyciem wybranych technik konserwatorskich w oparciu o założoną przez siebie Nieformalną Grupę Kamieniarzy „Magurycz” przekształconą w 2007 w Stowarzyszenie Magurycz, które skupia ludzi oddanych nie tylko idei ratowania krajobrazu i dziedzictwa kulturowego Bieszczadów i Beskidu Niskiego, ale także bezinteresownych, tolerancyjnych, świadomych wartości, które niesie ze sobą tradycja i przeszłość zapisana w kamieniu, drewnie, na papierze, w pamięci i w duszy w końcu. Wartością nadrzędną tego przedsięwzięcia jest zasada, wedle której wszystkie prace wykonywane przez Magurycz mają charakter społeczny.

Podziel się: