Prawdziwą jego ojczyzną było prawosławie. To był jedyny jego Raj na ziemi. Tylko w prawosławiu
czuł się bezpiecznie, tylko w nim odnajdywał spokój, tylko prawosławie tolerowało go takim jakim był.
W cerkwi nie musiał być ani ikoną, ani duchem, mógł stać spokojnie między ludźmi, żegnać się tak jak
oni, modlić się tak jak oni i śpiewać tak jak oni. Bo ciągle jedni próbowali go zdematerializować i
uczynić duchem, ikoną, bo jego materię, jego cielesną osobę ledwie tolerowali, a inni znowu chcieli go
zmaterializować z postaci wirtualnej w ludzką. A najbardziej wszystkim – i Polakom i Ukraińcom –
przeszkadzało jego prawosławie. Było takich wiele po obu stronach, którzy zawarliby pakt z diabłem,
żeby podkładał mu nogę, gdy wchodził do cerkwi prawosławnej. Problem był w tym, że cerkiew
prawosławna w powojennej Polsce stała się faktycznie cerkwią rosyjską i taką jest nadal. Ale on był
nieustępliwy, był twardy, zdecydowany i wierny swojemu wyborowi. Polakom przeszkadzało jego
prawosławie, bo Polak i prawosławny, to dwa wykluczające się synonimy, Ukraińcy znowu woleliby go
jako grekokatolika, bo prawosławny, to taki okaleczony, raczej zrusyfikowany, Ukrainiec. Najlepiej
udawało mu się pojednywać Ukraińców, bo przychodził i do cerkwi prawosławnej i do
greckokatolickiej, pół na pół. Bez słowa podawał komuś plik banknotów na tacę, kto był najbliżej po
jego prawej ręce i wychodził do drugiej cerkwi. Nie omijał całkiem także kościoła, ale nie były to raczej
odwiedziny dla przeżyć liturgicznych – i z tych wszystkich powodów uważano go za heretyka, a
heretyka według najlepszych chrześcijańskich tradycji trzeba wygnać.
Bał się tego wyganiania, czuł jego oddech, bał się, bo dobrze pamiętał, że już raz był wygnany ze
swojej ukraińskości, musiał się z nią kryć. „Przez dwadzieścia lat ukrywałeś, że jesteś Łemkiem”. Pisał
do niego Różewicz, jak podaje Krystyna Czerni . I tego ukrywania się nie darował Polakom, ale
dopiero pod koniec życia. Próbował okazywać to w różny sposób, choćby śpiewając przy byle okazji
ukraiński hymn. Najmocniej zademonstrował to, gdy odwiedziła go delegacja władz miasta Krakowa,
przynosząc mu odznaczenie. Przywitał ich właśnie hymnem Ukrainy.
***
Wiele osób go otaczało, ale trudno powiedzieć ilu wśród nich miał prawdziwych przyjaciół. Chyba
czuł się osamotniony jakby poza obrębem „stada” . Może dlatego mówił, że talent to przekleństwo i z
tym przekleństwem trzeba żyć albo się gdzieś schować, gdzieś z nim uciec, choćby na chwilę, gdy jest
smutno i ciężko i brak zrozumienia, brak akceptacji i on miewał w swoim życiu liczne takie małe
ucieczki.
***
Człowiek jest częścią przyrody, a przyroda najbardziej toleruje monokultury. Jest to zjawisko
znane zarówno w świecie roślinnym jak i zwierzęcym. Przyroda nie lubi odmieńców, ani obcych w
swoich biocenozach. Nie jest tolerancyjna, jest potwornie rasistowska, jest alopatyczna dla obcych,
ale jednocześnie jest bardzo demokratyczna w swojej filozofii. Demokrację tę ujawnia swoim
pozornym chaosem, który w rzeczywistości jest logicznie uporządkowaną abstrakcją, jednym wielkim
organizmem istniejącym w oddzielnych i rozrzuconych częściach, w oddzielnych biocenozach, ale
ściśle z sobą powiązanych i stanowiących jedną biologiczną i energetyczną całość. W podobnej
abstrakcji żyje też człowiek, żyjemy my, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy, nie zauważamy nawet
tego, że potrafimy być naraz w wielu miejscach, w pracy, w domu i jeszcze gdzieś indziej i wszędzie
jesteśmy tylko częścią siebie, gdzie indziej głowa, gdzie indziej serce, gdzie indziej inne nasze
przynależności i jednocześnie istniejemy w syntetycznej całości i mamy swoje lustrzane odbicie.
***
Być może, i chyba na pewno, abstrakcję odkryli malarze w przyrodzie i tak to swoje odkrycie
nazwali. Jerzy Nowosielski wyraźnie przyrodę rozumiał, wyraźnie rozumiał ten abstrakcyjny sens i
porządek i tę abstrakcyjną, demokratyczną, filozofię. Często też do przyrody nawiązywał w swoich
myślach . Potrafił ją przenikać dogłębnie, głębiej nawet niż przenikają ją przyrodnicy. I to było w nim
genialne. Nie miał żadnej wiedzy przyrodniczej, sprawdzałem to u niego wielokrotnie, nie próbował
nawet czytać czegoś na tematy przyrodnicze, najwyraźniej nie potrzebował tego, ale miał tę swoją
niesamowitą przenikliwość przyrodniczą, genialną przenikliwość. Zdaje mi się nawet, że ja najbardziej
wierzę w to, że potrafił wejść, jak mówił, do piekła i nieba. On, przy tej swojej przenikliwości, naprawdę
mógł to zrobić. Może szkoda, że otaczali go tylko malarze, znawcy sztuki i humaniści, bo nie
zauważali u niego zdolności i wartości spoza tych kręgów.
***
Miał też wielki umysł matematyczny, albo przynajmniej tak mi się zdawało. Najlepiej świadczy o
tym ogromna logiczność i syntetyczność jego wypowiedzi, są to podstawowe cechy myślenia
matematycznego, matematyka nie lubi rozsypywania cyfr, matematyka lubi liczby scalone,
syntetyczne, bo dopiero w takich zbiorach są one logiczne. To samo dotyczy rozsypywania słów, z
których nic logicznego nie wynika jeżeli jest ich zbyt wiele i każde luzem. Jest to znowu cechą ludzi nie
mających umysłów matematycznych. Szkoda, że w Akademiach Sztuk Pięknych nie wykładają
matematyki, ani fizyki, ani przyrodoznawstwa wraz z biologią, może rozbudziłoby to bardziej
wyobraźnię malarzy i ujawniłoby więcej wielkich talentów.
Tę swoją intuicję przyrodniczą i wyobraźnię matematyczną najmocniej ujawnił w swoich
abstrakcjach. Wbrew powszechnemu mniemaniu, że abstrakcje są najbardziej nowoczesnym
malarstwem, w rzeczywistości są bardzo realistycznymi obrazami, wzorowanymi, jak mi się nadal
zdaje, na przyrodzie. Są to jedyne obrazy, które dałoby się łatwo opisać w sposób matematyczny, a
nawet stworzyć dla nich programy matematyczne i przy ich pomocy tworzyć nowe niezwykle logiczne i
piękne abstrakcje. Weźmy na przykład znany obraz Jerzego Nowosielskiego „Bitwa o Addis Abebę”.
Jest on najlepiej opisany. Ja jednak widzę go całkiem inaczej. Nie widzę tylko kilku trójkątów tak jak
wszyscy, tylko widzę trzy wyraźne, autentyczne, budowle – trzy kościoły – rzymski, najsolidniejszy o
mocnej konstrukcji i najbardziej ziemski, pokryty czerwoną dachówką, wypaloną z śródziemnomorskiej
terra rossy (czerwonej ziemi) i za nim prawie przeźroczysty, niebieskawy, a więc bardziej
uduchowiony kościół wschodni, abisyński, a na niego spada z góry taki sam, identyczny, ale
odwrócony dachem w dół, kościół niebiański, zburzony przez skryte za nim niby samoloty, niby ptaki,
niby spadające anioły. Widoczne są jeszcze zasłonięte nieco fragmenty ruin. Jest w tym obrazie tyle
realizmu, tyle syntetyczności, tyle matematyki. Jest to obraz bardzo przemyślany i symboliczny. Ale
Jerzy Nowosielski nie jest tylko naśladowcą w swoim abstrakcyjnym malarstwie. On go też rozwinął i
wzbogacił o całkiem coś nowego o muzykę, dokładniej o śpiewy. Innymi słowy abstrakcje Jerzego
Nowosielskiego są wyjątkowo oryginalne, w których artysta połączył geometrię z muzyką. Nadał
figurom geometrycznym melodii i dźwięku albo inaczej, stworzył coś w rodzaju śpiewającej geometrii,
która stając się śpiewem, nie przestała być w swojej formie geometrią i nie przestała być obrazem. Dla
mnie są to obrazy niezwykle muzykalne, malowane na pewno w chwilach smutnych,
wspomnieniowych. Są w nich rozpisane graficznie melodie cerkiewne, wznoszące się do nieba,
powracające na ziemię, biegnące po ziemi, zatrzymujące się na chwilę, są dźwięki solowe i chóralne,
płynne i urywane, są głośniejsze i wyciszone. Śpiewy cerkiewne są tak geometryczne, jak żadne inne i
Nowosielski najłatwiej to zauważył, bo był muzykalny i miał matematyczny umysł. To nie są żadne
obrazy kolorystyczne, to są malarskie płyty muzyczne. Myślę, że muzycy potrafiliby nawet odczytać z
nich konkretne melodie i konkretne pieśni cerkiewne.
***
Zagadkową sprawą jest czerwony kolor w jego malarstwie. Zdaje się nawet – jakby nadużywał
czerwieni. Kolory to już sprawa fizyki, sprawa widm, sprawa spektrografii. Ale u niego wszystko, co
jest przyrodą, matematyką i fizyką, jest też filozofią. Pozornie może się wydawać, że bardzo słabo
rozumiał fizykę. Niedbale rozkładał siły, źle posługiwał się dynamiką na małych obiektach. Sprawiał
wrażenie jakby w ogóle nie miał fizycznej wyobraźni, ale nie jest to całkiem prawdą, bo doskonale
władał fizyką przestrzenną, kosmiczną, nazwijmy ją umownie fizyką wyższą. Potrafił genialnie
zabudować przestrzenie, genialnie te przestrzenie obciążał, równoważył, jakby się bawił siłami
grawitacji i polami magnetycznymi, odczuwał różnice magnetyczne różnych miejsc. Ileż tego
magnetyzmu i tej grawitacji, i tych sensownych pól przestrzennych w jego polichromiach cerkiewnych i
kościelnych. Mało tego. On doskonale odczuwał oczyma różnice temperatur poszczególnych miejsc w
przestrzeni, we wnętrzu budowli, i albo je rozgrzewał do czerwoności, albo schładzał. Nie mówię tu już
o jego genialnej optyce, Te jego punkty optyczne (malowidła) mają tę samą ilość dioptrii, tę samą siłę
światła, siłę jasności, niezależnie od odległości między nimi i centrum w którym stoimy. Wszystko to
dałoby się dokładnie obliczyć i zmierzyć przy pomocy wyższej matematyki. Można by też powiedzieć,
że w jego polichromiach cerkiewnych i kościelnych obrazami stają się też puste fragmenty ścian,
malowane temperaturą, magnetyzmem i optyką.
Wróćmy jednak do jego czerwonego koloru. Czemu tak często posługiwał się czerwienią? Goethe
mówił, że „barwy są radością i cierpieniem światła”, a czym była czerwień Jerzego Nowosielskiego?
Znawcy sztuki na pewno mają jakąś swoją teorię na ten temat, ale ja nie muszę się tej teorii
podporządkować, bo nie jestem znawcą sztuki. Ja jestem przyrodnikiem, rolnikiem, chłopem.
Spróbujmy postawić sobie pytanie, czym w końcu jest ta czerwień – manierą malarską, kolorem
najtańszej farby, czy jakimś wybrykiem oryginalności? Zdaje mi się, że on, Jerzy Nowosielski,
filozoficznie i także fizycznie w sensie filozoficznym, widział ziemię jako płonącą planetę. A jaki kolor
mają płomienie, jaki kolor ma ogień, jaki kolor ma żar? Są czerwone, a jaki kolor w tych płomieniach,
w tym ogniu i w tym żarze mogą mieć święci (?), oczywiście czerwony, bo są rozgrzani do
czerwoności ogniem, który ich otacza. Dla niego ziemia płonęła różnymi płomieniami, płonęła życiem,
płonęła wiarą, płonęła ofiarnymi ołtarzami, płonęła diabelskim ogniem, płonęła miłością, płonęła
nienawiścią, a najbardziej płonęła ludzkimi genami, rozpalającymi się nieraz do czerwoności znanym i
nie znanym ogniem, bo w każdym z nas, w naszych genach, jest historia całego świata i płoną w nas
coraz to inne geny i te współczesne, i te sprzed kilkuset lat, i nawet te sprzed tysięcy lat, które
rozgrzewają się nieraz do żaru i tak płoniemy przez całe życie, a razem z nami płonie ziemia i płoną
święci Jerzego Nowosielskiego.
Wszystko co żyje ma w sobie ogień. Dlaczego święci nie mają mieć w sobie ognia? Przecież są
żywi tak jak i my. Nie modlimy się do martwych świętych tylko do żywych i wymienimy się ogniem w tej
modlitwie. Bóg także ukazał się Mojżeszowi w postaci ognia. Popatrzmy na wnętrze cerkwi w Białym
Borze ile tam czerwieni ile tam ognia, ile tam świętości. Przed ikonostasem stoi ołtarz ofiarny
Abrahama, czerwony od ognia. Żertwy (ofiary) złożone, spalone do czerwonego żaru, przyjęte przez
Boga. Możemy pójść dalej, zbliżyć się do Niego, poczuć Jego żar, stanąć przed Jego płomiennym
Obliczem. Już widać płonące świętym ogniem Cesarskie i Diakońskie wrota. Nie są to piekielne
bramy, nie są to piekielne płomienie. Piekielnych płomieni on, Jerzy Nowosielski, do cerkwi by nie
wprowadził. To oczyszczające wejścia do źródła ognia, źródła świętego żaru na Prystole (Ołtarzu).
Może tak, a może nie.
***
Zaglądnijmy jeszcze przy okazji do jego malarstwa, spróbujmy odnaleźć w nim akcenty
ukraińskie z tym, że pozostawmy w spokoju jego ikony, bo one są nie tylko ukraińskie, ale przede
wszystkim bizantyńskie. Ja osobiście widzę w jego malarstwie tylko dwa ślady ukraińskie, a dokładniej
łemkowskie. Jednym z nich są jego, często powtarzające się biało-czerwone pasy, którymi
przyozdabiał ramy albo wypełniał puste przestrzenie. Czy nie są to przypadkiem biało-czerwone
ściany łemkowskich chat z jego rodzinnych okolic, z okolic Sanoka, gdzie malowano czerwoną glinką i
na przemian wapnem deski wrót w stodołach i stajniach oraz gliniaste wypełnienia między belkami
ścian domów albo co drugą belkę w sąsiedztwie z bieloną. Glinkę taką, czerwoną, sprzedawano na
jarmarkach przed Wielkanocą, kiedy wszyscy bielili chaty. Największe pokłady jej występowały w
Międzybrodziu nad Sanem. Drugim takim bardzo mocnym łemkowskim akcentem jest, jak mi się
zdaje, jego słynna „Matka Boska biała”, obecnie w Galerii Malarstwa w Pałacu Potockich we Lwowie.
Pamiętam, gdy był poproszony, czy nie chciałby podarować jakiegoś obrazu dla Lwowa, bez
namysłu wybrał tę właśnie ikonę, Matkę Boską białą, a do wyboru miał kilkadziesiąt obrazów. Jest to
jedyna jego Matka Boska w białym kolorze. Namalował Ją w latach pięćdziesiątych, w latach
największego burzenia łemkowskich cerkwi i bardzo, jak pisze Krystyna Czerni , te czasy przeżywał.
Dlaczego poświęcam tyle uwagi tej ikonie. Przyczyną jest to, że u Łemków i Bojków kolorem żałobnym
nie był kolor czarny tylko biały. Toteż zdaje mi się, że jest to Matka Boska łemkowska w żałobie,
otoczona ogniem nienawiści. A co najgorsze w żałobie jest też Dzieciątko w białej szacie i w białej aureoli, co oznacza, że nie będzie już żadnej nadziei dla Łemkowszczyzny.
Ale Jerzy Nowosielski nawet nie wspomniał o tym, gdy Ją darował, niemniej jednak skojarzenia
wydają się oczywiste. Artysta rzadko kiedy odkrywa swoje intencje. Dzieło ma przemówić samo. A
może tę tajemnicę odkryły jego słowa, wypowiedziane przed laty w naszej rozmowie na całkiem inny
temat, które, te słowa, powróciły do mojej pamięci i ulokowały się w tej pięknej i tak wyrazistej ikonie.
Później pytał mnie dwukrotnie, gdzie Ona jest. Ucieszyło go to, że jest w kaplicy galerii w Pałacu
Potockich obok Matki Boskiej cudownej, ocalałej z pożaru w XIII w., i cudownie niedawno
odnalezionej.
***
Jeszcze o jego biografii. Bóg najwyraźniej o nim pamiętał, bo przyprowadził mu Panią
Krystynę Czerni jako jego biografistykę. To piękna i trudna rola być biografem, to rola wręcz
kapłańska, bo biograf jest i spowiednikiem i rozgrzeszającym. Jeżeli biograf kogoś
rozgrzeszy, będzie rozgrzeszony, jeżeli nie, to będzie żyć z piętnem grzechu – i Pani Krystyna
Czerni najpiękniej i najsolidniej się z tej roli wywiązała i przed Jerzym Nowosielskim, i przed
Bogiem, i przed ludźmi – przed Polakami i, przed Ukraińcami. Wszystko, co można było o
nim, o Jerzym Nowosielskim, powiedzieć jest już prawie powiedziane w jego biografii
autorstwa Pani Krystyny Czerni .
Petro Skrijka
Najnowsze komentarze